
Olka Grzegorka to pseudonim Aleksandry Grzegorek, łowiczanki, która postanowiła spróbować swoich sił w świecie ilustracji. Z sukcesami – w tym roku jej prace znalazły się na wystawie pokonkursowej Jasnowidze Wydawnictwa Dwie Siostry. Zaprojektowała również okładkę i ilustracje do książki „Wstaje świt”. Ola podkreśla, że większość jej prac powstaje ręcznie. Lubi tchnąć nowe życie w stare gazety i książki, a nawet koperty. Papier to podstawowy materiał, z którego tworzy. Dziś rozmawiamy z Olą o zdobywaniu pewności siebie, pierwszych projektach oraz o tym, że inspiracją może być nawet…podsłuchana rozmowa w tramwaju!

Jak zaczęłaś swoją przygodę z ilustracją? Co zdecydowało, że właśnie tym chcesz się zajmować i zaczęłaś myśleć o ilustracji w kategoriach zawodowych?
Moja przygoda z ilustracją zaczęła się mniej więcej trzy lata temu i tak naprawdę jestem nadal początkująca. Nie zadziało się to z dnia na dzień. Decyzja, żeby poświęcić najwięcej uwagi ilustracji, siedziała mi z tyłu głowy od wielu lat, ale długo brakowało mi odwagi i pewności, czy faktycznie się do tego nadaję, czy moje prace mają jakąkolwiek siłę przebicia.
Jakich innych dziedzin sztuki próbowałaś?
Ukończyłam liceum plastyczne i studiowałam na Edukację Artystyczną na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu (była poznańska ASP), więc siłą rzeczy musiałam spróbować każdej z dziedzin sztuki. W liceum zaraz po rysunku, bliskie mi było malarstwo. Etap poznański to czas zderzenia się w konceptualnym myśleniem i eksperymentów. Przez ponad dwa lata poświęcałam się dwóm skrajnym dziedzinom – rzeźbie (małe formy, odlewy w brązie) i pracowni grafiki informacyjnej. Teraz myślę sobie o tym w ten sposób, że było to połączenie cech, które aktualnie łączę w swoim sposobie tworzenia ilustracji – wykonywania pracy manualnie, kontaktu z materią (jak w rzeźbie) i myślenia graficznego, rysunkowego, opowiadania obrazem (jak w grafice).
A skąd wzięła się ilustracja książek?
„Pociąg” do niej ujawniał się w zadaniach rysunkowych, kiedy na zadany temat w pracowni, zawsze moją odpowiedzią były prace o charakterze narracyjnym, na co zwracała mi uwagę profesor. Faktycznie, zawsze czytałam dużo książek, a chodzenie do biblioteki było moim uzależnieniem. Tak samo jak oglądanie ilustracji w książkach i wtedy za każdym razem pojawiała się myśl „jak też chcę robić takie rzeczy”.

Kiedy wreszcie się ośmieliłaś robić to, co najbardziej Cię fascynuje?
Przełomem w nieśmiałym działaniu ilustracyjnym było zrobienie prac na konkurs, w którym znalazłam się w pierwszej dziesiątce nagrodzonych i to mnie bardzo ośmieliło. Rok później, założyłam bloga pod pseudonimem Olka Grzegorka, pojawiły się pozytywne komentarze. To mnie rozochociło, zaczęłam robić coraz więcej prac, jakbym wylewała z siebie to, co siedziało mi w głowie przez lata. Kolejnym przełomem było wzięcie udziału w projekcie Ko-publikacja we Wrocławiu. W końcu wzięłam się za to poważniej, pojawiły się ciekawsze zlecenia, kwalifikacje do wystaw w konkursach. W tym roku miałam pierwszy oficjalny debiut w postaci zaprojektowania okładki ilustracji do książki „Wstaje świt. Dzienniki młodych z pierwszych lat powojennych” Wydawnictwa Karta. Po tej współpracy, zdałam sobie sprawę, że faktycznie dzieje się to, o czym marzyłam i w sumie nadal, do tej pory, to do mnie nie dociera.

Jak powstaje ilustracja i ile czasu zajmuje Ci jej przygotowanie?
Praca wygląda różnie, zależy od wielu czynników – od tematu, terminu, poziomu szczegółowości. Myślę, że jednak najbardziej zależy od tego, jak „leży mi” temat i w związku z tym, od tego jak zbiera się we mnie pomysł. Czasem pomysł przychodzi od tak, po prostu, słyszę temat – widzę obraz. Wtedy wystarczy mi bardzo lakoniczny szkic, który zrozumiały jest tylko dla mnie lub słowo-hasło, które rozbudowuje już „na żywo”. Kolejnym etapem jest dobór papierów, układam z nich paletę – najpierw wybieram wszystkie, które mi pasują, żeby później przeprowadzić selekcję. Dalej wycinam, kleję, skanuję. Niektóre efekty mogę osiągnąć na komputerze więc i dla nich zostawiam przestrzeń. Często zdarza się, że pomysły nie przychodzą z taką łatwością. Niby jest coś w głowie, ale „kisi się” długo. Podczas tego „kiszenia”, szukam inspiracji w innych ilustracjach, szukam różnych skojarzeń, robię mapę myśli, wyszukując różne skojarzenia, mam też uruchomiony kanał wyłapujący z otoczenia wszystko, co związane z danym tematem. I tak się z tym noszę, aż czasem myśli nie dają spać. I jak już pomysł dojrzeje, to wychodzi zazwyczaj w najmniej oczekiwanym momencie i wtedy jest wręcz gorączkowe realizowanie tematu.
Jednak bywa i tak, że po prostu trzeba przysiąść i szukać, próbować, a jeszcze kiedy indziej idzie niesamowicie topornie i pomimo najszczerszych chęci i miliona prób powstaje praca, która jest ewidentnie wymuszona.
Jak wygląda Twoje miejsce pracy?
Moje miejsce pracy wygląda dość przeciętnie. Pracuję w mieszkaniu, w pokoju dziennym mam dwa stoły – „codzienny” i stół do pracy. Siedząc przy stole do pracy po lewej stronie mam okno i parapet, na którym piętrzą się książki – aktualne inspiracje i szkice projektów. Przed sobą mam widok na białą ścianę i tablicę korkową z najróżniejszymi rzeczami. Pod biurkiem jest centrum papiernicze – lubię mieć porządek, więc papiery są pogrupowane na białe, „eko”, kolorowe i te we wzorki. W razie potrzeby wyciągam wszystkie papiery i wtedy całe otoczenie biurka zamienia się w pracownię.

Czy jest jakiś rodzaj papieru, z którym lubisz pracować? Albo inny materiał, bez którego nie wyobrażasz sobie swojej pracy?
Bardzo lubię pracować na „szarych” papierach i szkicownikach z papierem ekologicznym. Ogółem wolę papiery surowe, niepowlekane, z delikatną fakturą. Staram się ograniczać ilość rodzajów papierów w jednej pracy, wolę użyć jeden papier i go przetwarzać – np. nadawać inny odcień kredkami, ołówkiem itd. Sprawia mi też przyjemność korzystania w pracy tylko papierów „z odzysku” (np. wykorzystanych już kopert, które w środku mają ładny błękit), wtedy nadaje się drugie życie takim materiałom, a to sprawia że taka praca ma dla mnie większą wartość i sens. Oprócz papieru, niezbędny mi jest ołówek lub cienkopis i kredki. Po pierwsze – do szkiców, które pomimo tego, że bardzo symboliczne, są mi niezbędne, po drugie – do nadawania papierom odpowiednich kolorów efektów i detali.
Co Cię inspiruje i gdzie poleciłabyś szukać inspiracji innym? Jakie rady dałabyś osobom, które dopiero zaczynają myśleć o zajmowaniu się zawodowo sztukami plastycznymi?
Inspiracje to jedna z najbardziej nieprzewidywalnych kwestii i czają się tak na prawdę wszędzie. Bez wątpienia są to książki z pracami innych ilustratorów, ale też bardziej „przyziemne” rzeczy, np. rozmowy zasłyszane w tramwaju, ciekawe zestawienie barw w ubiorze przechodniów, zdanie czy słowo, które ktoś użył w rozmowie ze mną.
Nie wiem, czy jestem na tyle kompetentną osobą, żeby udzielać rad. Jednak to, co przychodzi mi na myśl, myśląc o dotychczasowym doświadczeniu, to przede wszystkim: być cierpliwym i konsekwentnym, nie zniechęcać się zbyt szybko, bo czasem efekty starań o „zaistnienie” przychodzą po długim czasie i w najmniej oczekiwanym momencie; żeby eksperymentować, uczyć się od najlepszych, ale nie kopiować, odważyć się „być sobą” w swoich pracach.
Jakie jest Twoje zawodowe marzenie, co chciałabyś osiągnąć?
Nie lubię myśleć o ilustracji w kategorii „zawodu”, cały czas bardziej postrzegam ją w kategorii pasji, Tak czy inaczej, faktycznie mam w związku z nią ciche marzenie – mam pomysł na dwie autorskie książki – jedną dotyczącą gór, drugą bardziej osobistą. Chciałabym je kiedyś w pełni skończyć, napisać tekst i zilustrować, z poczuciem, że oddałam w nich to o co mi chodziło. Niekoniecznie chodzi o wydanie ich na szerszą skalę. Wystarczyłby mi sam fakt skończenia ich i wydania w paru egzemplarzach.
Dziękujemy za rozmowę.
